Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które...
Szukaj wyników w...
maksiu921

Firma 2009

Brak odpowiedzi w tym temacie

Rekomendowane odpowiedzi

The-Firm-2009-Cd-Cover-31274.jpg

W swoim najnowszym obrazie Nick Love łączy tematykę "Football Factory" z klimatem "Biznesu". Tym razem chuligani biją się w rytmach świetnej muzyki z lat 80-tych, w dodatku ubrani są w bardzo ładne, żeby nie powiedzieć słodziutkie, dresiki. W sumie gdyby jeszcze w tle dodać wątek frustratów mszczących się za niesprawiedliwość systemu prawnego wyszedł by pełny miks wszystkich nowszych filmów Nicka Love.

 

Co gorsza, nawet pomysł na fabułę nie jest autorski. Scenariusz inspirowany był obrazem Alana Clarke'a z 1988 roku o tym samym tytule. Można jednak śmiało przyznać, że nowa wersja różni się całkowicie pod względem realizacyjnym, a także fabularnym. Jakiś sprytny scenarzysta musiał dodać od siebie najstarszy wątek świata znany jako "od zera do bohatera", lub bardziej po brytyjsku mówiąc "from cunt to asshole".

 

Jeden z trzecioplanowych aktorów wspomnianego już "Football Factory" zgodził się tym razem zagrać główną rolę młodego chłopaka, który niczym wygłodniały szczeniak bezmyślnie rzuca się na cudowny świat pseudokibiców. Przy okazji aktor prowadzi z widzem bardzo ciekawą grę o nazwie "policz, ile różnych wyrazów twarzy potrafię przybrać". Mi udało się dojść do trzech, mam nadzieję, że inni znajdą więcej. Calum McNab na pewno nie jest Dannym Dyerem, ani nawet Rolandem Manookianem. Cała obsada aktorska w "The Firm" stoi na zadziwiająco niskim poziomie. Paul Anderson nie ma za grosz charyzmy, a jego kreacja wypada jeszcze bladziej, gdy porówna się ją z jej odpowiednikiem z oryginalnego The Firm, gdzie w rolę Bexa wcielił się sam Gary Oldman. Jedyne, co wyróżnia lidera firmy West Ham w filmie Nicka Love, jest lekko homoseksualny, kolorowy dres i śmieszna fryzura. Być może tym zabiegiem chciano utrzymać w filmie klimat lat 80-tych, lecz wtedy rodzi się pytanie, czemu inni chuligani mogli się normalnie ubierać i czesać? Ten cały groteskowy image nadano Bexowi, żeby się wyróżniał, gdyż bez niego, aktor przy swoich marnych umiejętnościach z pewnością nie przekonałby nikogo, że jest liderem groźnych kiboli.

 

Jednak jeszcze bardziej w oczy bije brak konkretnej fabuły w filmie. Obraz jest zlepkiem scen imprezowych w klubie, scen w pociągu, scen na blokowisku i scen podczas pracy na budowie. Większość z nich tak naprawdę nie wiele wnosi do całości, ale pojedynczo prezentują się całkiem nieźle. Dziwi też nagła zmiana nastawienia dwójki głównych bohaterów następująca po zaledwie jednej porażce.

 

Pierwowzór skupiał się na pomyśle zjednoczenia wrogich ekip na Mistrzostwa Świata w Niemczech. Tutaj wspomina się o tym dokładnie jeden raz i jest to jedynie pretekstem do kolejnej burdy na ulicy. A z czystym sumieniem można rzecz, że wszystkie bijatyki pokazane w filmie są śmiechu warte. Dziwne, chaotyczne, polegające głównie na tym, że jedni drugich bluzgają i próbują podejść, a między nimi stoi kilku policjantów, którzy całkiem nieźle kontrolują sytuację. Czasami jeszcze pokazane jest jak "panowie wielcy chuliganie" uciekają, aż się za nimi kurzy. Jeśli po mimo przytoczonych tu argumentów ktoś jeszcze myśli, że dobrze pokazano sceny walki, to po kolejnym argumencie myślę, że zmieni zdanie. Otóż w filmie nie ma praktycznie krwi. W filmie zadana zostaje zaledwie jedna rana cięta, a poturbowani bohaterowie i tak wstają prawie natychmiast. Nie musiało być tyle masakry, co w "Zawód gangster", ale "The Firm" jest jeszcze mniej brutalny niż "Green Street Hooligans", a to już mówi wiele.

 

Jedyną zaletą filmu jest muzyka. Już na początku słychać oryginalne "Tainted Love" i, mimo że moim zdaniem nie równa się ono coverowi Marilyna Mansona, to jest to miła dla ucha muzyka. Podczas seansu można usłyszeć kilka dobrych, wesołych kawałków z lat 80., i to one są najprzyjemniejszym elementem tego dzieła.

 

Oprócz tego Nick Love kupił sobie statyw, wiec malkontenci narzekający na trzęsącą kamerę w "Outlaw", będą usatysfakcjonowani. Muszę jednak nadmienić, że zdjęcia z tego filmu do pięt nie dorastają tym z "Football Factory". "The Firm" to zwykła rzemieślnicza robota i standardowym brytyjskim osiedlem.

 

Mało jest filmów o pseudokibicach, ale ten jest z nich najgorszy. Nawet pierwowzór, w swojej prostocie i bezpośredniości dzisiaj robi większe wrażenie. "The Firm" Nicka Love'a realizatorsko jest poprawne, ale zwyczajnie nie porusza, nie dziwi brutalnością, nie smuci tragicznymi wydarzeniami i nie ma wartej zapamiętania, mocnej, konkretnej, życiowej, prawdziwej, ambitnej puenty jak "Football Factory" czy nawet "Biznes".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.

  • Przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×